Gdy do domu wkracza ciężka choroba wszystko się zmienia.
Każdy kto miał do czynienia z długotrwałą chorobą, czy jej terminalnym okresem na pewno wie o czym mówię.

        WKRACZA, to bardzo delikatnie powiedziane. Ona po prostu ładuje się w nasze życie w zabłoconych buciorach i wcale nie zamierza za nic przepraszać. Ot po prostu jest i zaczyna się panoszyć.
       A my? Albo potulnie staramy się jakoś jej towarzystwo tolerować, albo nie pozostaje nam nic innego, jak wkroczyć na wojenną ścieżkę.
I choć z góry wiemy, że ta walka będzie nierówna i bez jakichkolwiek zasad, to ruszamy do akcji. Uruchamiamy znajomości, wyszukujemy gdzie tylko można informacji, które dają jakąkolwiek szanse na poprawę zdrowia. Staramy się góry poruszyć by pomóc

        Przychodzi jednak moment, że po wielu badaniach i oczekiwaniu na ich wyniki stajemy oko w oko z lekarzem i diagnozą. Lecz po wiadomości, że szanse są znikome, że leczenie na tym etapie choroby,będzie bardzo uciążliwe  i że czeka nas długa i trudna droga, to coś w nas pęka.
A nasz świat jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się zmienia. Nagle wszystko, co nas otacza nie jest już takie jakie było przed diagnozą . Nawet widok cudownie rozkwitających kwiatów i coraz bardziej zielonych drzew i krzewów  nie cieszy jak kiedyś,

       Wszystko staje się ponure i szare, a my jesteśmy zdołowani, a co dopiero mówić o chorej osobie i jej emocjach. Po pewnym czasie dociera do nas, że pomimo wszystkiego nie możemy się załamywać.
I choć wiemy, że nic nie jest pewne, to zarówno lekarz jak i wszyscy wokół  powtarzają, że trzeba mieć nadzieję.

    (  Nadzieja!!. Pewnie, że trzeba ją mieć, bo inaczej można by zwariować. Lecz ja wiem z innych okoliczności jakie dane było mi przeżyć, że ta wspaniała NADZIEJA jest przereklamowana.
Ale nikomu o tym nie mówię, bo przecież : „WIARA GÓRY PRZENOSI”, a więc może wszystko będzie ok.)

         Staramy się chorą osobę pozytywnie motywować, uśmiechamy się, żartujemy, jednak w duszy i sercu mamy ogromną ciężką kulę strachu, obaw i bezsilności.
I ta bezsilność dobija chyba najbardziej.
Ufamy lekarzom, podporządkowujemy się terminom wizyt , badań.
Pilnujemy odpowiedniej diety i podawania leków i czujnie obserwujemy stan chorej osoby.

       W pewnym momencie dociera do nas, że
z każdym mijającym dniem, tygodniem wszystko w naszym domu zostaje coraz bardziej podporządkowane pod chorobę. A ona bezczelnie coraz bardziej okrada  nam ukochaną osobę z wszystkiego co kochamy.

Z miłością, troską robimy wszystko, by pomóc i ulżyć w bólu. Staramy się jak najlepiej opiekować naszą kochaną :żoną,mamą,babcią,mężem,synem ,córką,,,jednocześnie  drżąc o jutro.

c.d.n